sobota, 28 lutego 2015

Odcinek 7(2).: Brak sił.

Nie potrafiła w to uwierzyć.
Prawdopodobnie setny raz wsłuchiwała się w głos chłopaka.
Czuła jak coś w niej pęka, a jednocześnie miała ochotę skakać z radości. Jego cichy szloch, jąkanie i słowa, które wypowiadał... wiedziała, że to ją złamało. Z drugiej strony odczuwała pewną satysfakcję. Osiągnęła to, czego chciała. Zdawała sobie sprawę z tego, że stary Liam powrócił.
Niewiele myśląc, rzuciła telefon na szafkę nocną i włączyła laptopa. Niecierpliwiła się, mając wrażenie, że komputer celowo tak wolno się uruchamia, ale kiedy w końcu wszystko zostało włączone była w pełni szczęśliwa. Uśmiech nie schodził jej z twarzy i nawet nie trudziła się, by otrzeć mokre od płaczu policzki. Szybko otworzyła odpowiednią stronę internetową i zabukowała bilet na samolot, po czym rzuciła się do pakowania walizek.
Stary, dobry Londyn.
Tęskniłam.

~*~

Na zewnątrz powoli robiło się ciemno, a zdenerwowany to zbyt słabe słowo, by określić Harry'ego. Ósmy raz z rzędu próbował dodzwonić się do pomocy drogowej, ale jego połączenie znowu zostało odrzucone. Czekał już prawie trzy godziny. Sam już nie wiedział, co powinien zrobić. Nie znał się na samochodach, więc nie miał pojęcia, co mogło się zepsuć, a tym bardziej - jak to naprawić.
Ruch na bocznej drodze już dawno ustąpił, co sprawiło, że pojawiali się "szaleńcy". Każdy po kolei wymijał zepsuty samochód, nie tracąc czasu na zapytanie kierowcy, czy przypadkiem nie potrzebuje pomocy. Nagle, pierwszy raz od ostatniej godziny, chłopak dostrzegł światła z naprzeciwka. Poprawił się na swoim siedzeniu, wpatrując się w nie z nadzieją, że to pomoc. Jednak nim auto zdążyło podjechać bliżej Harry zauważył w lusterku pędzącą ciężarówkę. Poczuł nagły przypływ strachu, zapiął pas bezpieczeństwa i zacisnął hamulec w obawie, że rozpędzone auto zmiecie go z jezdni. Zacisnął mocno oczy, czekając na jakiekolwiek uderzenie, ale nic nie nadchodziło. W końcu usłyszał długi dźwięk klaksonu i przerażający dźwięk zderzenia.
Styles niczego jednak nie poczuł.
Niepewnie otworzył jedno oko i ze świstem wciągnął powietrze. Rozpędzony tir nie uderzył w niego, ponieważ jego kierowca w ostatniej chwili próbował wyminąć stojący na awaryjnych światłach samochód. Głównie dzięki temu chłopak jeszcze żył, ale nie każdy miał tyle szczęścia, co on. Nadjeżdżające z naprzeciwka auto zostało dosłownie zmiecione z ulicy, po czym po paru obrotach zatrzymało się, uderzając w drzewo.
Harry szybko wybrał numer pogotowia i wysiadając z auta, informował kobietę o całym wydarzeniu. Czuł, że drżą mu dłonie. Był zdenerwowany i przerażony. Odetchnął z ulgą, gdy starszy mężczyzna wysiadł z ciężarowego samochodu, jedynie z rozciętą skronią. Niepewnie zszedł z jezdni i ruszył w stronę nieco zmasakrowanego ciemnego audi. Miał wrażenie, że skądś go zna. Zmarszczył brwi, chowając telefon do kieszeni spodni, stanął o krok od drzwi kierowcy i spojrzał na rozbitą szybę.
Poczuł, że jego świat się zawala, gdy między potłuczonymi fragmentami szkła zauważył zakrwawioną twarz swojej matki.

~*~

Była piąta nad ranem drugiego dnia urlopu chłopców. Jay nadal nie pogodziła się z informacją z poprzedniego dnia. Całą noc nie spała, zastanawiając się jak jej syn poradzi sobie z dzieckiem. Wiedziała, że zespół ma mało wolnego czasu i wystarczająco problemów na głowie. W pewnej chwili chciała nawet namówić partnerkę swojego syna na usunięcie ciąży, ale zdawała sobie sprawę z tego, że znienawidziłaby samą siebie, gdyby jej się udało. Poza tym nadal nie rozumiała jakim cudem tej dziewczynie udało się rozdzielić Louisa i Harry'ego. Sądziła, że nikt nigdy tego nie zrobi.
Chłopak był nieco zdezorientowany i zdenerwowany na swoją rodzicielkę. Nie potrafił uwierzyć w jej reakcję. Liczył na wsparcie, zrozumienie... pomoc. Jednak nie dostał niczego poza jej rozczarowanym spojrzeniem. Nie potrafił się z tym pogodzić, targały nim emocje, a kiedy obudziło go bijące od partnerki ciepło był naprawdę roztargniony. Przetarł oczy, by nieco się obudzić, a następnie przyłożył dłoń do czoła brunetki. Była rozpalona, co wzbudziło w nim lekkie przerażenie.
- El, skarbie, wstawaj. - Jego głos miał charakterystyczną, lekką chrypkę jak zawsze po przebudzeniu. Potrząsnął delikatnie ramieniem dziewczyny, żeby ją obudzić, po czym położył rękę na jej policzku, gładząc go.
- Zostaw, Loueh - szepnęła sennie, kładąc swoją dłoń na jego.
- Dobrze się czujesz? Czegoś ci potrzeba? - pytał, nie dając za wygraną.
- Możesz mnie przytulić? Tu jest cholernie zimno - odpowiedziała cicho.
Szatyn otworzył szerzej oczy, patrząc na Eleanor. Była szczelnie opatulona kołdrą, aż po czubek nosa. Jej oczy były przekrwione i podkrążone, jakby nie spała parę nocy, a na policzkach miała wyraźne wypieki. W dodatku sama była niczym grzejnik. Nie mógł uwierzyć, że jest jej zimno. Westchnął, wiedząc, że coś jest nie tak.
- Nie, kotku. Chodź, ubierzemy się i pojedziemy do lekarza, dobrze?
- Niee... Poleżmy chwilkę, nie mam siły wstać - jęknęła cicho.
- Jakoś do załatwimy. - Złożył pocałunek na jej gorącej skroni i wstał z łóżka.
Szybko podniósł z podłogi czarne, dresowe spodnie i założył je na siebie, otrzepując z kociej sierści dół nogawki. Wyjął z walizki zwykły niebieski T-shirt dla siebie i ulubione, granatowe dresy swojej dziewczyny razem ze skarpetkami. Założył na siebie bluzkę, po czym wspiął z powrotem na łóżko i delikatnie odrywał brunetkę. Zadrżała, jednocześnie komunikując to głośnym jękiem. Tomlinson przygryzł wnętrze policzka, zakładając jej spodnie, a następnie wsunął na jej stopy parę grubych skarpetek.
- Jedziemy do lekarza - zakomunikował, podnosząc się.
Eleanor podniosła się na łokciach, sięgając do szafki nocnej po gumkę do włosów. Opadła z powrotem na poduszkę, kiedy tylko chwyciła to, czego szukała. Przekręciła się na plecy, po czym usiadła na brzegu łóżka i bez rozczesywania związała włosy. Następnie podniosła z dywanu czarną koszulkę na krótki rękaw i wciągnęła ją na siebie, chowając ją w spodnie. Louis w tym czasie założył na siebie szarą bluzę z kapturem i z taką samą, mniejszą o dwa rozmiary podszedł do dziewczyny. Pomógł jej wstać, po czym wsunął jej ręce w rękawy i zapiął pod samą szyję. Cmoknął ją szybko w czubek nosa, po czym nie puszczając jej dłoni, ruszył w stronę drzwi.
Dała parę kroków równo z nim, ale to było ponad siły, które aktualnie miała. Już po chwili chwyciła się mocniej jego dłoni i oparła się o jego ramię, zapobiegając upadkowi. Szatyn zatrzymał się, spoglądając na partnerkę z przerażeniem.
- Jest... jest coś, co powinieneś wiedzieć - szepnęła z wysiłkiem. Wstrzymał oddech, wiedząc, że nie usłyszy niczego dobrego. - Jestem chora - dodała cicho, wyczerpując ostatnie pokłady energii, które w sobie miała. Zemdlała.

~*~

Blondynka obudziła się tego dnia z szerokim uśmiechem. Miała w głowie idealny plan na cały dzień, który musiała jedynie wcielić w życie. Wszystko musiało być perfekcyjne, więc od razu chwyciła telefon i wybrała numer swojego przyjaciela, prosząc go o zakup potrzebnych jej biletów. Kiedy się rozłączyła, wstała z łóżka i wyszła z pokoju, kierując się w stronę kuchni. Jej mieszkanie nie było duże, ale w końcu mieszkała sama, więc dla niej było idealne. Zrobiła sobie płatki z mlekiem i usiadła na kanapie w salonie, włączając telewizor. Trafiła akurat na jedną ze swoich ulubionych bajek - "Toma i Jerry'ego".
Szybko zjadła swoje śniadanie i włączyła kanał muzyczny, zwiększając dźwięk. Wrzuciła talerz do zlewu i wróciła do swojego pokoju. Wyjęła z szafy czarne, obcisłe spodnie i dłuższą białą koszulkę z czerwono-czarnym napisem "jut say 'yes'", którą miała na sobie, kiedy poznała swoją obecną dziewczynę. Do całości dobrała czerwone vansy z białymi sznurówkami, czarno-czerwoną bejsbolówkę i tego samego koloru full cap. Ze wszystkimi rzeczami skierowała się do łazienki i położyła je na pralce, po czym wzięła gorący prysznic, a następnie założyła wybrany zestaw, umalowała się, wyprostowała włosy i wyszła z mieszkania.
Wyszła z bloku, w którym mieszkała i skierowała się do swojej ulubionej kwiaciarni po drugiej stronie ulicy. Nie było dużego ruchu, więc już po chwili, wdychała zapach kwiatów w sklepie. Została przywitana szerokim uśmiechem starszego sprzedawcy, na co odpowiedziała mu tym samym. Szybko kupiła duży bukiet czerwonych róż i wypełniony helem balon w kształcie serca, po czym zapłaciła za wszystko i opuściła pomieszczenie. Rozejrzała się w poszukiwaniu znajomej osoby, a następnie przewróciła oczami, kiedy nikogo nie znalazła. Wyciągnęła telefon z tylnej kieszeni spodni i szukała odpowiedniego kontaktu.
- Caro! - usłyszała znajomy krzyk.
Podniosła głowię i uśmiechnęła się, widząc biegnącego w jej stronę Petera. Dała mu się mocno przytulić, oczywiście odwzajemniając uścisk.
- Dobrze cię widzieć - powiedział chłopak, gdy wypuścił już przyjaciółkę.
- Ciebie również - odpowiedziała. - Załatwiłeś?
- No pewnie! - Wręczył jej dwa bilety na wieczorny seans, za które podziękowała mu buziakiem w policzek i schowała je za obudowę swojego telefonu. - Kiedy przyjechałaś?
- Wczoraj.
- Czekaj. Jesteś tu od wczoraj, nic mi nie powiedziałaś i jeszcze nie widziałaś się z Rox? Coś się stało?
- Co miało się stać? - Zaśmiała się.
- Siebie jeszcze zrozumiem, bo o mnie zawsze zapominasz, ale dlaczego nie widziałaś się z nią?
- Była na wycieczce szkolnej i w domu była dopiero w nocy. W sumie to dobrze się złożyło, bo przecież dzisiaj są jej urodziny, więc miałam czas, żeby coś przygotować. Jej mama obiecała, że nie wygada, że przyjechałam i wyjątkowo Roxy nie musi dziś wracać na noc do domu - wyjaśniła z szerokim uśmiechem. - Wpadniesz z Jade, Michaelem, Nathanem i tą jej przyjaciółką, której imienia nie pamiętam do mnie o dwudziestej pierwszej? Wszystko tam będzie już przygotowane na nasz powrót, bo wtedy dopiero będziemy wracały z kina. Po prostu tam bądźcie, okay?
- No dobra, zbiorę wszystkich i przyjdziemy.
- Świetnie! Czyli widzimy się wieczorem, a teraz uciekam. - Przytuliła jeszcze raz chłopaka, odwróciła się i ruszyła w swoją stronę, jednak po chwili zatrzymała się i krzyknęła przez ramię: - Masz klucz, prawda?
- Jasne, że mam - odparł, machając w powietrzu swoim zestawem, w którym miał około dziesięć, nie wliczając tych do swojego mieszkania, kluczy. - Bawcie się dobrze!
Pomachał jej, na co odpowiedziała mu tym samym. Nie potrafiła pozbyć się uśmiechu, kiedy żwawym krokiem przemierzała ulice małego miasta. Nie obawiała się o fotografów, którzy mogliby zrobić jej zdjęcia - wiedziała, że tu żadnego nie zastanie.
Po dwudziestu minutach dzwoniła do drzwi swojej młodszej ukochanej.
- Wszystkiego najlepszego, księżniczko - powiedziała, przygryzając dolną wargę, kiedy tylko dziewczyna stanęła w progu. Rozległ się niesamowity pisk, a chwilę później jubilatka stała w objęciach swojej drugiej połówki, nie wierząc w to, że naprawdę ją widzi.
A to był dopiero początek niespodzianek.

~*~

Może nie myślał.
Może przemawiał za niego alkohol.
A może po prostu właśnie tego chciał?
Stawiając się w obecności jedynej dziewczyny w obecnym gronie - ciężko było wytłumaczyć zachowanie blondyna. W końcu byli w klubie pełnym różnych osób, ale to nie była jej wina, że stary kolega skupiał się tylko na niej. W końcu nikt nie wiedział, że Rose i Niall nadal są razem. Nim szatynka zdążyła cokolwiek zrobić, pięść chłopaka wylądowała na twarzy ich przyjaciela z dzieciństwa. Pisk Rosie przebił się przez głośną muzykę, kiedy Marcus stracił równowagę po przyjęciu ciosu i zderzył się z twardą podłogą klubowego parkietu.
- Jest moja, dupku - warknął Horan do zdezorientowanego kumpla, łapiąc nadgarstek swojej drugiej połówki.
Nie sprzeciwiała się, nie chciała robić scen. Po prostu dała wyprowadzić się z klubu tylnym wyjściem. Nie mogła uwierzyć w to, że jej chłopak naprawdę uderzył swojego przyjaciela z zazdrości o nią. Doskonale wiedział, że Rosalie była zainteresowana tylko nim, a mimo to był wściekły, gdy ktokolwiek chociażby się za nią oglądał, a takie sytuacje zdarzały się cały czas.
Blondyn przycisnął dziewczynę do zimnej ściany budynku, wpijając się w jej usta. Uśmiechnęła się, oddając pocałunek. Uwielbiała, kiedy przemawiała za niego złość i pożądanie. Być może chwilami był zbyt zaborczy, ale to nie miało znaczenia. Kochała go i wiedziała, że prawdopodobnie nic nigdy tego nie zmieni.
Kiedy chłodniejszy powiew wiatru, wywołał gęsią skórkę na ciele obydwojga, oderwali się od siebie. Przez cały czas utrzymali kontakt wzrokowy, próbując unormować oddechy, jednak żadne z nich niczego nie mówiło.
- Wiesz, że to było dziecinne? - szepnęła, przeczesując dłonią jego poburzone włosy.
Zanim zdążył odpowiedzieć usłyszeli dźwięk aparatu i dostrzegli światło lampy błyskowej po swojej prawej stronie. Obydwoje odwrócili się z przerażeniem w odpowiednią stronę, jednak reporter już uciekał i Niall był pewny, że upity alkoholem nie będzie w stanie go dogonić. Spojrzał zaniepokojony na swoją dziewczynę.
- Przepraszam - powiedział po chwili, na co Rose uniosła jedną brew. - Za to, co zrobiłem i za gościa, który zrobił nam zdjęcie.
- To nie twoja wina - odparła pewnie, stając na palcach i przytulając blondyna. - Miejmy nadzieję, że nie będzie zbyt wyraźne - dodała cicho.
- Bardzo cię kocham, Rosie.
- Ja ciebie też, Ni.

~*~

Dochodziła trzecia, trzeciego dnia urlopu. Stan upojenia bruneta właśnie osiągał ostatni poziom - nadmierne analizowanie wszystkiego. Siedział już w swoim starym pokoju i palił kolejnego z rzędu papierosa, zastanawiając się do czego to wszystko prowadzi.
Zdał sobie sprawę z tego, że nie chce dłużej kontynuować kariery. Był zmęczony wszystkim, co spotykało go w świecie sławy. Miał dość wszystkich kłamstw, fałszywych osób, udawania i braku prywatności. Każdy czasami osiąga punkt, w którym wie, że należy odpuścić i Malik znalazł się właśnie w tym punkcie. Nie potrafił określić dokładnie dokąd zmierza jego życie, ale wiedział, że ani trochę mu się to nie podoba.
Pogubił się w tym, co i do kogo czuje.
Ale najgorsze było to, że już sam nie wiedział, kim jest. Wszystko go zmieniło. W tej trudnej drodze, którą musiał przejść z pozostała czwórką i wciągniętymi w to dziewczynami zgubił samego siebie. A najgorsze było to, że nie wiedział, co zrobić, by odnaleźć prawdziwego siebie i sens swojego życia...



Obiecałam rozdział w lutym, więc jestem.
Osobiście nie jestem zadowolona, ale może choć trochę wam się spodoba.
Zapraszam na następny w marcu.
Liczę na wasze komentarze,
K. xo

czwartek, 22 stycznia 2015

Odcinek 6(2).: Wolność?

Chłodny wiatr towarzyszący przy wschodzie słońca wcale nie pobudzał blondynki. Najchętniej poszłaby na busa, dając jednocześnie odrobinę prywatności swojej ulubionej parze. Sama marzyła tylko o tym, by spotkać się jak najszybciej z Roxanne. Chciała już stanąć przed jej drzwiami i patrzeć na malujący się uśmiech na jej twarzy. Najpiękniejsze, co kiedykolwiek widziałam. Pomyślała, uśmiechając się pod nosem. Oczy same jej się zamykały na myśl, że przesiedzi jeszcze ponad godzinę w samochodzie podczas jazdy do rodzinnej miejscowości.
 - Zaraz wracam - odezwał się nagle Niall.
Caroline zmarszczyła brwi, przyglądając się pochylającemu się nad szatynką blondynowi. Doskonale wiedziała, że chciał chociażby cmoknąć jej policzek zanim się oddali, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o tym, że nie może tego zrobić i momentalnie wyprostował się jak struna, a w jego błękitnych tęczówkach dziewczyna dostrzegła smutek, który udzielił się także jej. Delikatnie skrzywiona patrzyła jak chłopak oddala się w stronę toalet. Przeniosła wzrok na stojącą obok niej przyjaciółkę, która dokładnie obserwowała ruchy chłopaka. Jak to możliwe, że tyle wytrzymali? Westchnęła, wyobrażając sobie jak ciężkie muszą być dla nich tego typu sytuacje i nagle zdała sobie sprawę, że nie potrafiłaby znieść czegoś podobnego. Być tak blisko ukochanej osoby, a jednocześnie tak daleko niej.
 - Rosie, wszystko w porządku? - zapytała łagodnie.
 - Tak - odparła, odwracając się w stronę blondynki. - W samolocie będziemy tylko my. - Zaśmiała się, chociaż w jej głosie pobrzmiewał smutek. - To trudne, ale można się przyzwyczaić.
 - Oszukujesz sama siebie - szepnęła, kiwając przecząco głową. - Zdaję sobie sprawę z tego, że najchętniej pokazałabyś światu, że jest twój. Chociaż myślę, że nie musisz tego robić, bo on jest tak zadurzony, że nie zwróciłby uwagi na inną dziewczynę nawet, gdyby to była gwiazda porno i paradowała mu przed oczami nago - parsknęła, na co obydwie wybuchły śmiechem.
 - Potrafisz poprawić człowiekowi humor - mówiła przez śmiech Rosalie. - Swoją drogą, nie wiem, czy wiesz, ale musisz przynajmniej tydzień spędzić u Nialla.
 - Czekaj, dlaczego?
 - Każda z dziewczyn przyjeżdża do swojego chłopaka na przynajmniej tydzień w ciągu tych trzech urlopowych - tłumaczyła z uśmiechem. - Więc pomyślałam, że mogłabyś przyjechać z Roxanne, jeśli chcesz oczywiście.
 - To naprawdę świetny pomysł, Rose, ale nie chciałabym zbyt bardzo wchodzić wam na głowę. - Przeczesała włosy dłonią, przygryzając przy tym dolną wargę w zakłopotaniu. Chciała się zgodzić. Nie było tylko pewna, czy oby na pewno nie będą zbyt bardzo przeszkadzały.
 - Caro, daj spokój. To naprawdę nic wielkiego. Nasze mieszkania są na tyle duże, że damy radę gdzieś was zadomowić. Poza tym chciałabym poznać ten twój skarb. - Mrugnęła do blondynki, na co ta się uśmiechnęła.
 - Okay. W takim razie przyjedziemy razem. Myślę, że w ostatnim tygodniu was odwiedzimy.
Szatynka skinęła głową, zapewniając, że będzie odliczała dni do ich przyjazdu, po czym obydwie usiadły na swoich walizkach. Po chwili wrócił blondyn i gdy razem z Rosalie, zostali wywołani na samolot, nadszedł czas na pożegnanie.
 - Pocałuj go - szepnęła Smith, przytulając się do przyjaciółki.
 - Co? - zapytała równie cicho zaskoczona jej słowami.
 - On nie będzie chciał tego zrobić na moich oczach, więc ty to musisz zrobić. Jest tu kilku reporterów, jeśli tego nie zrobisz wzbudzicie podejrzenia.
 - Ale...
 - Musisz udawać, prawda? Nauczyłam się już, że o ciebie nie muszę być zazdrosna, więc nie wahaj się. - Ścisnęła ją mocniej, mówiąc głośno, że będzie tęskniła, po czym puściła blondynkę i skinęła do niej niezauważalnie głową.
Niall z lekkim uśmiechem przytulił się do Caroline, gadając o różnych rzeczach. Wiedział, że jeśli choć na chwilę będzie cicho to będzie mu smutno. Nienawidził pożegnań. Dziewczyna stanęła na palcach wtulając się mocniej w chłopaka, a gdy tylko się od siebie odsunęli położyła dłoń na jego policzku i złączyła ich usta w jedną całość. Pocałunek nie był długi, czy wypełniony emocjami. Po prostu był, nie znacząc przy tym absolutnie nic dla nich obojga.

***

Podróż wydawała się wręcz dłużyć. Jakby wszystko szło na złość nie po jego myśli. Każda kolejna minuta zdawała się trwać wieczność, a zmęczenie nie dawało za wygraną. Powoli zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że nieprzespana noc nie była dobrym pomysłem. Jednak w tym samym czasie pojawiała mu się w głowie roześmiana twarz towarzyszki i wiedział, że było warto. Sam powoli gubił się we wszystkim, co działo się wokół niego. A wszystko zaczęło wariować odkąd powiedział Rosie, co do niej czuje. Tylko, czy przez ten czas jego uczucia się nie zmieniły? Czy nadal z czystym sumieniem potrafiłby powiedzieć, że kocha dziewczynę chłopaka, który jest z nim w zespole? Nie potrafił zaprzeczyć, ale nie potrafił także tego potwierdzić. Prawda była taka, że już sam nie wiedział co i do kogo czuje, a cała noc spędzona z Perrie sprawiła, że miał jeszcze większy mętlik w głowie.
Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy w końcu zaparkował przy piętrowym domku jednorodzinnym. Wysiadł z auta i wziął z tyłu swoją walizkę, po czym ruszył w stronę mieszkania.
 - Zayn! - Dziewczęcy pisk, sprawił, że brunet oderwał wzrok od ścieżki tylko po to, by spojrzeć na biegnącą się w jego stronę siostrę. Z szerokim uśmiechem rzuciła mu się na szyję, na co chłopak się zaśmiał. - Tak bardzo się za tobą stęskniłam! - mówiła, przytulając się jeszcze mocniej.
 - Waliyha! Dusisz mnie. - Nadal się śmiał, gładząc jej plecy. - Też strasznie tęskniłem - dodał, gdy dziewczyna go puściła. Na ich twarzach nadal widniał szeroki uśmiech, który był wręcz identyczny, tak samo jak odcień ich tęczówek. Byli tak bardzo do siebie podobni. - Wyrosłaś - szepnął, biorąc między palce długi, czarny kosmyk jej włosów.
 - Um, dzięki? Chyba. - Wyraz jej twarzy się nie zmieniał, gdy ciągnęła starszego brata za ramię w głąb budynku, opowiadając po drodze mnóstwo historii, które go ominęły.

***

Blondynka powoli przechadzała się ulicami Londynu. Była niewyspana i zirytowana wczesną rozmową ze swoim "chłopakiem". Gdyby tylko mogła wycofać się z umowy bez wahania by to zrobiła. Miała dość Harry'ego. Jego wiecznego spóźniania się, zapominania o wszystkim i niedojrzałości, jaką okazywał za każdym razem nie podchodząc do ich sprawy poważnie. Związki są trudne, ale udawane związki są o wiele gorsze.
Westchnęła, wchodząc do pobliskiej kawiarni. Nie pragnęła wiele. Chciała tylko dogadać się ze swoim partnerem tak, żeby wszystko szło im łatwiej, ale on nie wykazywał takiej chęci. Chwilami myślała, że może nawet robi to specjalnie? Tylko jaki ma w tym cel?
- Przepraszam - usłyszała za sobą, przez co odwróciła się i zdjęła okulary przeciwsłoneczne, patrząc na niewysoką brunetkę przed sobą. - Mogłabym prosić o autograf i zdjęcie? - zapytała nieśmiało, na co Swift odpowiedziała jej uśmiechem.
- Jasne, kochanie - powiedziała cicho, biorąc od niej zeszyt i wpisując się, po czym przytuliła ją i uśmiechnęła się do zdjęcia.
Nastolatka podziękowała, po czym wróciła do starszego mężczyzny, który prawdopodobnie był jej tatą i dwóch starszych kobiet i razem ruszyli w swoją stronę. Taylor uśmiechnęła się pod nosem. Pamiętała jak sama wychodziła tak z rodziną. Teraz widywała ich naprawdę rzadko i męczyło ją to. Tym bardziej, że za każdym razem pytali ją o to, czy kogoś w końcu znalazła. Bywali męczący i nie rozumieli show biznesu, to był fakt. Jednak blondynka mimo wszystko ich kochała i nie podobało jej się to, że jedyny tydzień wolnego w najbliższym czasie będzie musiała spędzić ze swoim "chłopakiem", który nawet nie wysila się, żeby pokazać, że choć trochę zależy mu na ich sprawie. W przeciwieństwie do niej. Miała ochotę zniknąć z całego świata. Była zmęczona całą obojętnością, która ją otaczała.

***

 - Hej, dodzwoniłeś się właśnie do Danielle Peazer. Niestety nie mogę teraz odebrać, ale jeśli to coś ważnego po prostu zostaw wiadomość, a skontaktuję się z tobą w wolnej chwili.
Głos dziewczyny rozbrzmiewający w słuchawce wydawał się tak odległy jak nigdy dotąd. W tej chwili szatyn miał gdzieś wszystko, co się działo i co było przed nim. Wiedział, że jedyne, co się liczy to, to by mieć ją tuż obok siebie, bo bez niej nic nie miało znaczenia. W końcu dopuścił do siebie wszystko, co było wokół i każdy bodziec ze świata docierał do niego z taką siłą, że Liam miał wrażenie, iż eksploduje przez własne uczucia. Dotarło do niego, że został zupełnie sam. Czuł pustkę, żal, złość i... tęsknotę. Oparł czoło o kierownicę, a z jego gardła wydobył się głośny szloch. Wziął głęboki oddech, prostując się, po czym przeczesał włosy dłonią i ponownie wybrał odpowiedni numer.
 - Dani... Hej, um, tu Liam i ja... tak cholernie cię za wszystko przepraszam - zaczął po usłyszeniu poczty głosowej. - Wiem, że zachowywałem się jak dupek, teraz to wiem. Nie zdawałem sobie sprawy z tego jak bardzo cię potrzebuję. Przepraszam, że cię nie doceniłem, że źle cię traktowałem. Naprawdę mi przykro. Stoję na tym głupim poboczu już drugą godzinę i próbuję się do ciebie dodzwonić. Proszę, po prostu się do mnie odezwij. Nie potrafię żyć bez ciebie. Chciałbym tak jak kiedyś sprawić, że na twojej twarzy pojawi się ten najpiękniejszy uśmiech. Tak bardzo mi ciebie brakuje, skarbie. Oddzwoń, błagam, nie mogę cię stracić. Wybacz mi i pamiętaj, że mimo wszystko bardzo cię kocham.
Rozłączył się, rzucając telefon na siedzenie obok, po czym ponownie oparł się o chłodną skórę na kierownicy i najnormalniej w świecie zaczął płakać. Nie użalał się nad sobą. Po prostu analizował wszystkie ważniejsze sytuacje, które miały miejsce w ostatnim czasie i zdał sobie sprawę z tego, że show biznes go zniszczył, ale najgorsze było to, że wiedział, iż nie poradzi sobie z tym wszystkim sam, a przy tym nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc.

***

Czarny samochód przemierzał spokojnie wyznaczoną trasę. Piosenki w radiu grały tak głośno, że chłopak nie mógł usłyszeć własnych myśli i to naprawdę go cieszyło. Nie spał długo w nocy i wciąż nie mógł pozbyć się dziwnego uczucia, które towarzyszyło mu od ponad dwudziestu czterech godzin. Przeczuwał, że stanie się coś złego. Ściszył nieco wiadomości, które się rozpoczęły, kiedy usłyszał dźwięk swojego telefonu. Sięgnął szybko po urządzenie i nie patrząc na ekran, odebrał połączenie.
- Słucham? - Bardziej zapytał, niż stwierdził, nie mając pewności, kogo powinien spodziewać się po drugiej stronie.
- Harry? Skarbie, wszystko w porządku? - usłyszał po drugiej stronie, a na jego ustach od razu pojawił się mały uśmiech. Tęsknił za tą delikatnością w jej głosie.
- Tak, mamo. Wszystko dobrze. Czemu pytasz?
- Miałeś być u nas prawie godzinę temu, więc postanowiłam upewnić się, że nic się nie stało - odpowiedziała kobieta z wyraźną ulgą.
- Um, racja, miałem. Wyjechałem trochę później, niż chciałem - wyjaśnił.
- Och, rozumiem. Ale jesteś już w drodze, prawda?
- Tak, właściwie powinienem być za jakieś trzydzieści minut i... - Urwał, kiedy wszystko w aucie ucichło. Silnik wydał z siebie straszny warkot, po czym samochód stanął. - Zaczekaj chwilę, mamo - powiedział, odkładając telefon na siedzenie obok, nie rozłączając połączenia.
Zmarszczył brwi, próbując na nowo ruszyć, jednak jedyne, co dostał to przerażające dźwięki, po czym spod maski zaczął wydobywać się dym. Jęknął przeciągle, odpinając pas i wychodząc z auta. Otworzył maskę i odskoczył, kiedy śmierdzący dym wyleciał prosto na jego twarz.
 - Kurwa! - wrzasnął, przeczesując włosy dłonią. Zerknął na całą maszynerię i zacisnął mocno powieki, odczuwając frustracje. - Naciągacze. Kup ten droższy model, na pewno będzie lepiej się sprawował - przedrzeźniał mężczyznę z salonu Volkswagena, w którym gościł się zaledwie miesiąc temu.Zrezygnowany podszedł z powrotem do drzwi kierowcy i sięgnął przez okno po swój telefon.
- Mamo? Możliwe, że jednak będę trochę później. Małe problemy na drodze - wyjaśnił jak najspokojniej potrafił, przeczesując swoje bujne włosy dłonią.
- Jak to? Co się stało?
- Coś z silnikiem. Muszę zadzwonić po pomoc. Kończę, będę najszybciej jak tylko się da. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, synku. Bądź ostrożny.
Harry przewrócił oczami, rozłączając się. Nadopiekuńczość jego rodzicielki potrafiła być niesamowicie krępująca. Przeszukał listę swoich kontaktów i wybrał numer pomocy drogowej. Kobieta po drugiej stronie zapewniła go, że wyśle jednostkę, by go odholowali w ciągu najbliższych dwudziestu minut, po czym rozłączyła się. Chłopak westchnął, zamykając maskę, a następnie wrócił do auta i rozsiadł się w fotelu, czekając na pomoc.
Jednak godzinę później wciąż był w tym samym miejscu, a jego nerwy powoli się kończyły.

***

- Może jesteście głodni? - zapytała kolejny raz Jay, wywołując uśmiech na twarzy swoich gości. Po raz kolejny grzecznie odmówili, na co kobieta pokręciła głową, upijając łyk swojej kawy.
- Właściwie to... chcielibyśmy wam coś powiedzieć - powiedział niepewnie szatyn, zerkając na siedzącą obok siebie dziewczynę. Splótł razem ich palce, za co otrzymał pełen wsparcia uśmiech od brunetki.
- Czy to coś, co może przyprawić twoją matkę o zawał, Louis? - Dan zmrużył oczy, patrząc niepewnie na swojego pasierba. Ostatnim razem, kiedy zaczął od tych słów biedna Jay przez pół godziny dochodziła do siebie. Zdecydowanie jej jedyny syn miał wyjątkowy dar.
- Miejmy nadzieję, że nie zareaguje, aż tak drastycznie - odparł, przewracając oczami, po czym zerkał raz na swoją rodzicielkę, raz na ojczyma. - Będziemy mieli dziecko.
Wstrzymał oddech, kiedy jego słowa zawisły w powietrzu. Eleanor ścisnęła mocniej jego dłoń, czując, że rytm jej serca znacznie przyśpieszył. Oczy dwójki starszych osób szerzej się otworzyły, kiedy zerkali raz na nią, raz na niego. Cisza powoli robiła się krępująca i ani Louis, ani El nie mieli pojęcia, czego mają się spodziewać. Jednak wszystko stało się jasne, kiedy cichy głos Jay rozległ się po salonie.
- Chyba mi słabo.





KTO WRÓCIŁ? NO JA.
KTO BARDZO PRZEPRASZA? ZNOWU JA.
KTO PRZYSIĘGA NA WŁASNE MARNE ŻYCIE, ŻE DODA ROZDZIAŁ W LUTYM?
ZDECYDOWANIE JA.

Mam nadzieję, że ktokolwiek jeszcze tutaj czekał.
Nikt nie stracił we mnie wiary i nie uciekł stąd z piskiem na ustach.
I... że ktoś dotrwa ze mną do końca tego opka.
Dziękuję wszystkim, którzy jeszcze tu są.
Jesteście najlepsi.